piątek, 24 kwietnia 2015

Siedzę sobie wiadomo gdzie i głęboko oddycham moim miejskim wieczornym powietrzem. Ciemno, prawie noc. W oknach kolorowe światła, które ukrywają ludzkie radości i dramaty. Szeroka przestrzeń do wyobraźni. Kiedyś widziałam nawet taką powieść hipertekstową, co to się klikało w poszczególne okna i można było poznać historie mieszkańców bloku. Pomysł ciekawy, nawet chciałam poczytać, choć nieszczególnie przepadam za hipertekstem.

Piątek. To był dobry dzień. Od rana rozkoszowałam się poezją, którą mi dzieci próbowały recytować. Po powrocie długa drzemka poobiednia... nie lubię ich bardzo, ale łóżko jest takie przyciągające. Potem sprawdzanie prac. Zawód trochę, że tyle żywcem z sieci spisanych. Martwi mnie, że uczniowie nie uczą się poprzez doświadczenie i ciągle powielają ten sam błąd.

Zastanawiam się nad moimi sześciodziewięciolatkami. Nad ich funkcjonowaniem 
w czwartej klasie. Nad tym, co będzie w piątej. Niezmiennie dziwię się krzywdzie, jaką czyni im ministerstwo i jaką akurat w tym przypadku uczynili dzieciom rodzice. Niektóre owszem, radzą sobie całkiem nieźle. Ale emocjonalnie są jeszcze gdzie indziej. W głowie im zabawa. Nie mają w sobie minimalnego nawet poczucia obowiązku. To przecież jeszcze maluchy! A przy tym zastanawiam się, gdzie są w tym wszystkim rodzice... 
Żeby zainteresować się, pomóc, sprawdzić.

Inna rzecz jeszcze zaprząta mi głowę. Ocalenie. Czasem los (niech będzie, że los) dziwnie splata ludzkie wątki. Tak więc osoba, z którą kiedyś życie planować chciałam 
(i pierwsze wspólne plany były), dziś fotografuje się w firanie na głowie. Artystycznie, genderowo całkiem - jakby panną młodą być chciała. Dziwnie się na to patrzy. 
Dobra wspólna decyzja w odpowiednim czasie. Uff. 

Oddychanie.
I czekanie na pierwszego gościa.
Wspólną kawę. Ach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz