niedziela, 14 lutego 2016

.

Cieszę się, że udało mi się w piątek wziąć w garść i odwalić najczarniejszą robotę. Dzięki temu mogłam dziś cały wieczór pochylać się nad historią w listach pisaną...

Dobrze jest przypomnieć sobie, że od zawsze otaczało mnie tylu życzliwych ludzi. To budujące, że Pan Bóg jakoś tak wszystko przemyślnie urządził... 
czytając listy, spędzam z Nim swoje tegoroczne walentynki. 

Kwadratowy list przypomniał mi, że tyle cudów dookoła. Słowa Karoliny były umocnieniem w trudach posługi animatorskiej. Marta dzieliła się muzycznymi nowinkami. A Katwer martwiła się, że teologiczna droga chyba nie jest tą życiową.

Był też szereg listów, w których Ktoś przepisał dla mnie książkę, napisał własną bajkę i dzielił się trudami wytapiania tabliczki czekolady z owieczką, która ostatecznie wytopić się nie dała. Było wiele uroczych wspomnień, ale i garść gorzkich słów, które obnażały prawdę o mnie - osobie nieco niezrównoważonej, która nie umie nazywać rzeczy po imieniu. To był dobry czas, choć miejscami bardzo dziecinny i ujmująco naiwny. 

A teraz trwa walka o to, by spotkać takiego Kogoś. Takiego, na którym można polegać. Kto wie, jaka tam przyszłość się gotuje... w każdym razie można dołączać do modłów. Grupa przyjaciół jest w tej sprawie dla mnie wsparciem. I dobrze, bo jak się przyglądam wielu rodzinom, tracę wiarę i nadzieję. Tracę chęć. I potem spoglądam na tych wartych naśladowania. I znów zaczynam chcieć...

***
Z takiej jednej znalezionej kartki zapisków kilka:

- Dlaczego po akcie pokuty jest chwila ciszy?
- Żeby emocje opadły!

*

Nie ma dla wszystkich, ale po jednym na głowę chyba będzie...

*

Mojżesz pasł swojego teścia...

*

Zobaczyłem strach na twarzy czterdziestoletniego młodzieńca.

*

Jak się nazywa ta pieśń, co się zaczyna tak, że nie pamiętam, i mi się bardzo podoba?

*

Dzieci mają teraz takie niespotykane nazwy... (tzn. imiona...).



czwartek, 11 lutego 2016

.

Jakoś tak jest, że to, co dobre szybko się kończy... 
Na szczęście pozostają dobre wspomnienia. 
Ferie miałam wykorzystać między innymi na zrobienie porządku w zdjęciach i na ich wywołanie. Porządku nie ma, ale za to udało mi się wyskoczyć do fotografa. I są... może nie świeże i pachnące, ale za to pełne dobrych ludzi, miejsc, skojarzeń.


Oddychanie. Tego najbardziej brakuje mi w codzienności. Tego, żeby zatrzymać się 
i poczuć, jak chłodne, choć, wierzę, prawie wiosenne już, powietrze przenika komórki. By moknąć nieco i przewietrzać myśli. 

Codzienność to bieg od zadania do zadania, od obowiązku do obowiązku... z małymi przerwami na przyjemności, które w tym całym trudzie nie dają takiej radości, 
jaką powinny.


Żeby tradycji stało się zadość w wolne dni nie mogło zabraknąć ani Wrocławia, ani Krakowa. Oba te miasta uraczyły mnie dobrymi spotkaniami i nutką kultury. Radością 
w nich przebywania. Zwyczajnie lubię tam być. I sama dziwię się temu wciąż, skąd tyle we mnie sympatii dla tej architektury i smogu (tu krakowanie biją mnie pewnie po głowie). 



A teraz znów bieg przez płotki do świąt Wielkanocnych. Wielki Post, który został uznany przez jedną moją koleżankę za nowy komunikator internetowy, dla którego porzuciłam niebieskie okienko. Trzeba trochę odmienić rzeczywistość. Ruszyć głową swoją, by lepszym i przyjemniejszym uczynić to, co jest. By siebie trochę odmienić i udoskonalić. Trzeba śpiewać!