środa, 28 lutego 2018

.

W jakiś przedziwny sposób trafiłam tu dziś po dłuższej nieco nieobecności. Uśmiałam się co nie miara, bo okazało się, że pewne sprawy są niezwykle powtarzalne. 
Dziś właśnie po raz enty zza filara dobiegł głos, o tym, że siostry polonistki odpowiadają za notatki. Chwilę później okazało się, że w podobnym czasie lat temu kilka odbyło się niezwykłe spotkanie z Karolą i Małgo. 
I tak z każdym wpisem radość się potęgowała.

Może zatem to czas, by zacząć tu zaglądać i ponownie zagospodarować ten kawałek przestrzeni? Kto wie, choć nieregularność to chyba moje drugie imię. 

W tym roku nie było feryjnego Wrocławia. Szkoda bardzo. Tamtejsze ołowiane powietrze dobrze mi służy. Przewinęłam się za to między pełnymi słońca uliczkami o kolorowych doniczkach. 

Ostatnio czas spędzam między protokołami, sprawozdaniami i wnioskami. 
I może tak siłą przyzwyczajenia i dziś pyknę jakiś protokolik na dobranoc?


***
PS Mimo upływu czasu nadal nie umiem uruchomić księgi gości. 
Jeśli dobrnąłeś do tego miejsca, zostaw dobre słowo w komentarzu. 
Może też być zwykła kropka.

niedziela, 10 kwietnia 2016

.

Dużo zachwytów. W powietrzu czuć nutę wiosny. Myśli już do niej wybiegają, słońce zagląda przez okna, przypominając, że czas je umyć. A serce pragnie zmian. 
Wybiegam im naprzeciw, chcąc więcej i więcej.

Zaczyna się jak zwykle od głowy. 

Wietrzenie. 

Chce się żyć.

Piszczy mi gęba z tego wszystkiego.


No i Bóg. Jest mega. Ogarnia całość. Widzi szeroki kontekst. Odpowiada na pragnienia. Wypełnia przestrzeń dobrymi ludźmi, którzy modlą się i zaskakują. 
Którzy się dziwią onieśmieleniu.

No więc na wiosnę robię się zielona. 
Jakaś taka nadzieją zachłyśnięta. 
I Jego obecnością. 
Wykładam Mu karty na stół. 
Kawa na ławę. 
Jestem pewna, że napełni po brzegi moją misę.

Zewsząd słowa, że Bóg nie umie dawać mało. Szturmuję Go zatem. Niech daje dużo! Więcej! I więcej! Widzę te Jego dary i serce rośnie. Jeszcze i jeszcze!

To będzie dobry rok. Dobry czas. 
Zmiana. Przełom. Nowe.

Życie.


niedziela, 14 lutego 2016

.

Cieszę się, że udało mi się w piątek wziąć w garść i odwalić najczarniejszą robotę. Dzięki temu mogłam dziś cały wieczór pochylać się nad historią w listach pisaną...

Dobrze jest przypomnieć sobie, że od zawsze otaczało mnie tylu życzliwych ludzi. To budujące, że Pan Bóg jakoś tak wszystko przemyślnie urządził... 
czytając listy, spędzam z Nim swoje tegoroczne walentynki. 

Kwadratowy list przypomniał mi, że tyle cudów dookoła. Słowa Karoliny były umocnieniem w trudach posługi animatorskiej. Marta dzieliła się muzycznymi nowinkami. A Katwer martwiła się, że teologiczna droga chyba nie jest tą życiową.

Był też szereg listów, w których Ktoś przepisał dla mnie książkę, napisał własną bajkę i dzielił się trudami wytapiania tabliczki czekolady z owieczką, która ostatecznie wytopić się nie dała. Było wiele uroczych wspomnień, ale i garść gorzkich słów, które obnażały prawdę o mnie - osobie nieco niezrównoważonej, która nie umie nazywać rzeczy po imieniu. To był dobry czas, choć miejscami bardzo dziecinny i ujmująco naiwny. 

A teraz trwa walka o to, by spotkać takiego Kogoś. Takiego, na którym można polegać. Kto wie, jaka tam przyszłość się gotuje... w każdym razie można dołączać do modłów. Grupa przyjaciół jest w tej sprawie dla mnie wsparciem. I dobrze, bo jak się przyglądam wielu rodzinom, tracę wiarę i nadzieję. Tracę chęć. I potem spoglądam na tych wartych naśladowania. I znów zaczynam chcieć...

***
Z takiej jednej znalezionej kartki zapisków kilka:

- Dlaczego po akcie pokuty jest chwila ciszy?
- Żeby emocje opadły!

*

Nie ma dla wszystkich, ale po jednym na głowę chyba będzie...

*

Mojżesz pasł swojego teścia...

*

Zobaczyłem strach na twarzy czterdziestoletniego młodzieńca.

*

Jak się nazywa ta pieśń, co się zaczyna tak, że nie pamiętam, i mi się bardzo podoba?

*

Dzieci mają teraz takie niespotykane nazwy... (tzn. imiona...).



czwartek, 11 lutego 2016

.

Jakoś tak jest, że to, co dobre szybko się kończy... 
Na szczęście pozostają dobre wspomnienia. 
Ferie miałam wykorzystać między innymi na zrobienie porządku w zdjęciach i na ich wywołanie. Porządku nie ma, ale za to udało mi się wyskoczyć do fotografa. I są... może nie świeże i pachnące, ale za to pełne dobrych ludzi, miejsc, skojarzeń.


Oddychanie. Tego najbardziej brakuje mi w codzienności. Tego, żeby zatrzymać się 
i poczuć, jak chłodne, choć, wierzę, prawie wiosenne już, powietrze przenika komórki. By moknąć nieco i przewietrzać myśli. 

Codzienność to bieg od zadania do zadania, od obowiązku do obowiązku... z małymi przerwami na przyjemności, które w tym całym trudzie nie dają takiej radości, 
jaką powinny.


Żeby tradycji stało się zadość w wolne dni nie mogło zabraknąć ani Wrocławia, ani Krakowa. Oba te miasta uraczyły mnie dobrymi spotkaniami i nutką kultury. Radością 
w nich przebywania. Zwyczajnie lubię tam być. I sama dziwię się temu wciąż, skąd tyle we mnie sympatii dla tej architektury i smogu (tu krakowanie biją mnie pewnie po głowie). 



A teraz znów bieg przez płotki do świąt Wielkanocnych. Wielki Post, który został uznany przez jedną moją koleżankę za nowy komunikator internetowy, dla którego porzuciłam niebieskie okienko. Trzeba trochę odmienić rzeczywistość. Ruszyć głową swoją, by lepszym i przyjemniejszym uczynić to, co jest. By siebie trochę odmienić i udoskonalić. Trzeba śpiewać!





środa, 9 września 2015

.

Człowiek wylogował się do życia na czas wakacji, więc zapadła cisza. Zdjęć ciągle jeszcze nie ma, bo nie umiem się za nie zabrać. Jakoś ciągle brak czasu, choć niby jest go nadzwyczaj dużo.

Spotykam masę dobrych ludzi. Ratuję się w Rokitnie z przyjaciółmi. Chadzam do szkoły. I jakoś tak się to wszystko kręci.

Wakacje już prawie zapomniane. Narzekania na upały zakończone. Teraz nastał chłód całkiem listopadowy. Ratują mnie świeczki w dwóch elegancko zielonych lampionach - jeden od przyjaciół, drugi z wyprawy do krakowskiej Ikei. Do herbaty dolewam odrobinę litewskiego miodu na rozgrzewkę. Pioruńsko mocny i całkiem skuteczny. Dobre wspomnienia. Pomidory ze szczypiorem.

Zmiany mieszkaniowe. Czas na przemeblowania. I garść pomysłów.

środa, 8 lipca 2015

.

Dobrze jest czasem przejść gruntowne oczyszczanie. 
Mój stary, dobry haaapek ma się wreszcie lepiej. 
A od poniedziałku ja jadę się podratować. 

Siedzę na balkonie, gość już poszedł do domu. 
Słucham ciszy. 
(W tym momencie pogryzły się psy. Cisza zakłócona. 
Od jakiegoś czasu wzruszam się bardzo psim nieszczęściem.)
Oddycham. Jeszcze rośliny wypadałoby podlać.
A może znów będzie padać?

niedziela, 5 lipca 2015

Mogę to wreszcie powiedzieć: jestem nauczycielem na wakacjach. I całe szczęście, 
bo już niewiele brakowało do całkowitego oszalenia. Tak więc wreszcie czas odpoczynku, regenerowania sił, organizmu, psychiki i umysłu.

Początek wolnego okazał się trudny, gdyż... wcale nie był wolny. Praca mnie wzywała, praca mieszkała w mojej głowie. Powoli ją stamtąd eksmituję, by odpocząć jak należy.

Zatem spotkania. Nieco chałupkowo, ale mam nadzieję, że ostatecznie. Balkonowo. Dziwny film w dobrym kinie, miejska plaża i spontaniczne plotki w męsko-damskim gronie na tematy życiowe do czwartej nad ranem. Spostrzeżenia Miłka i opowieści Mileny 
o telefonicznych rozmowach. Buba Holendersko-Rzymska na lubuskiej ziemi i najlepsze mojito w mieście. Jazz Club i MOSowe oglądanie filmu pod chmurką. Poznanie nowego dziecka państwa K. i wieczorne oddychanie z Asią.

*
Uwielbiam słuchać spragnionej ziemi, która zachłannie łyka krople wody. Wieczory spędzam na balkonie, planując wyjazdy tu i tam. I marząc o tym, by mieć choć chwilę 
na mój azyl.

Gość balkonowy, odsłona II: