Przerwa świąteczna zawsze mija intensywnie i w ekspresowym tempie ("jak intercity na prowincjonalnej stacji"). W biegu, między kupowaniem ćwikły a barwieniem jajek. I tylko odrobina wolnej przestrzeni, by zatrzymać się nad właściwym sensem tych świąt. Od kilku lat niezmiennie zachwycam się wielkosobotnim tłumem w kościele, który ma zaburzenia tożsamości najpeweniej ("Panie, pobłogosław to pieczywo..." Żegnają się obecne w kościele bułeczki. "Panie, pobłogosław te wędliny..." Żegna się mięsiwo wszelakie. Na koniec żegnają się wielkanocne jajka...
i jakoś niewielu myśli o tym, że właściwie przychodzimy do kościoła z koszykiem, by poświęcić pokarmy.).
i jakoś niewielu myśli o tym, że właściwie przychodzimy do kościoła z koszykiem, by poświęcić pokarmy.).
Dobrze jest spotkać się z rodziną.
To chyba jest ten czas, kiedy człowiek spotkać się z nią chce.
To chyba jest ten czas, kiedy człowiek spotkać się z nią chce.
Nie z poczucia obowiązku, nie z przymusu i tradycji, ale z chęci.
(Choć wiem, że niektórzy z bólem przebywali w domu
i z grzeczności odpowiadali, że im tam dobrze).
Przynajmniej mi jakoś łatwiej chyba było być w domu niż na co dzień.
Ale ten czas też nie był łatwy. Dla mnie był on spotkaniem ze starością. Ze starością codzienną, zadziwiającą, czasami irytującą i wkurzającą. Walki z samą sobą. Poszukiwaniem w sobie miłości, troski i pokładów cierpliwości.
No właśnie. Doczytałam wreszcie książkę Ligockiej "Wszystko z miłości".
W zasadzie nie odczuwam ulgi, że wreszcie, ani... Szkoda mi tylko.
Każda strona przez nią napisana pełna jest wrażliwości i ciepła.
Nie chce się kończyć tego czytania.
Strona za stroną ma się wrażenie intymnego spotkania z tą autorką-narratorką.
Dziś, robiąc sobie dzień prywatnego własnego święta, po raz kolejny przeżywałam dzień luksusu. Postanowiłam wyspać się po wczorajszym megadobrym spotkaniu w gronie radiowym, z którego wróciłam dzisiaj.
Obiad ugotował mi się sam, przyszedł sam,
a ja kwitłam tylko, czytałam i oglądałam filmy. To był mój dzień.
Wracam zatem do Ligockiej. Do ostatniego rozdziału o ONYCH. O rodzicach. O dziadkach. (?) Zastanawiam się, jacy byli, zanim ich poznałam. Zanim zaczęłam ich pamiętać. O czym marzyli w młodości? Jakie mieli priorytety? Jakie były ich wzajemne relacje? I jak to wszystko zmieniło się, gdyśmy przyszli na świat. Czy się z tego cieszyli radością czystą? A może było w nich więcej lęku niż radości i skrzętnie to dziś ukrywają?
Pamiętam wakacje u dziadków. Niecierpliwe oczekiwanie na powrót dziadka z pracy. Spacery po parku i nad jeziorem. Karmienie łabędzi. Zbieranie grzybów. Warcaby. Pamiętam dość skromne dzieciństwo pełne radości.
Patrzę na babcię. Na jej miłość. Troskę. O mnie, moje rodzeństwo, o rodziców. Na jej gotowość pomocy. Teraz nasza kolej. Czas się nią zająć. O nią zatroszczyć, nią zaopiekować. Czuję, że to będzie bardzo trudne. Wymagające wiele pracy przede wszystkim nad sobą. Cierpliwości.
Ale teraz nasza kolej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz